YT360.PL — Pierwszy w Polsce marketingowy przewodnik po YouTube

YT360

Dobre dziennikarstwo na YouTube czai się 7 metrów pod ziemią! [wywiad]

Pod koniec ubiegłego roku pisałem o najciekawszych programach typu talk-show na YouTube. W tym samym czasie Rafał Gębura opublikował pierwszy odcinek cyklu „7 metrów pod ziemią”. Nie miałem wówczas pojęcia o istnieniu jego programu. Po trzech miesiącach od debiutu kanał „7 metrów pod ziemią” ma już przeszło 84 tysięcy subskrybentów a ja wiem, że nasz listopadowy ranking koniecznie potrzebuje aktualizacji!

Z miesiąca na miesiąc mam coraz większy problem z jakością naszego rodzimego YouTube. Pół biedy, gdyby chodziło o sytuacje w których zdarza mi się zabłądzić i trafić w jakieś odległe zakamarki internetu. Niestety, coraz częściej rozczarowują mnie treści, które co tydzień trafiają do zakładki „polecane”. Z jednej strony, jakość realizacji obrazu na wielu kanałach cały czas rośnie, z drugiej, oportunizm twórców, przaśny humor, promocja patologii i zainteresowanie widzów naprawdę płytkim contentem odbiera mi wiarę w medium, które miało być tą „lepszą telewizja”. Pierwszy kontakt z kanałem „7 metrów pod ziemią” był jak kojąca terapia, która przywraca wiarę w rzetelne dziennikarstwo i to, że na YouTube też można mówić o rzeczach istotnych. A co jeszcze ważniejsze, są tam widzowie, którzy naprawdę chcą takiego contentu i długo na niego czekali.

Patrząc na twoją dotychczasową karierę widzę dziennikarza z krwi i kości. Przez lata pracowałeś już w telewizji radiu i prasie. Obecnie zajmujesz się tematami społecznymi w Newsweeku. Dlaczego zdecydowałeś się uciec z mediów tradycyjnych właśnie na YouTube?

Nie uciekłem, wciąż pracuję jako dziennikarz – w ten sposób zarabiam na życie. YouTube to eksperyment. Przez wiele miesięcy myślałem o założeniu kanału, ale nie miałem pewności, czy to dobry pomysł. Do czasu, w którym wpadł mi w ręce raport przygotowany na zlecenie Rzecznika Praw Obywatelskich. Wynikało z niego, że młodzi ludzie są nastawieni wrogo do większości obcych, nie lubią homoseksualistów, a wiedzę o świecie czerpią nie z gazet czy serwisów informacyjnych, tylko właśnie z YouTube. To potwierdzało oczywiście moje obserwacje, jednak raport przygotowany w oparciu o porządne badanie bardziej przemówił do mojej wyobraźni. Pomyślałem, że skoro tak jest, to nie ma sensu dłużej tego ignorować. Opowiedziałem o swoim pomyśle znajomym, ale większość reagowała pobłażliwym uśmiechem. Na szczęście znalazło się dwoje szaleńców: Marta i Grzesiek, którzy nie tylko uznali, że to świetny pomysł, ale też zainwestowali w niego swój czas. Po dwóch miesiącach przygotowań nagraliśmy pierwszy odcinek.

Czy zanim zacząłeś nagrywać „7 metrów pod ziemią” miałeś okazję przyjrzeć się bliżej temu jak funkcjonują mechanizmy zarabiania na YouTube, jak wygląda czołowa scena polskich twórców albo jakie treści zyskują największą popularność?

Oczywiście, zrobiłem porządny research, ale nie zwracałem uwagi na to, co się klika. Od początku było jasne, że nie będę dostosowywał się do oczekiwań czy trendów, tylko zacznę robić dokładnie to, czym zajmuję się na co dzień: będę rozmawiać z ludźmi. YouTube wymaga autentyczności.

I w ten sposób udowodniłeś, że można odnieść sukces bez „żebrania” o lajki i robienia filmów w stylu „top 10” bazujących na płytkim researchu. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony setkami komentarzy, które pojawiają się pod twoimi filmami. Ludzie jasno dają do zrozumienia, że brakowało im na YouTube poważnych tematów i profesjonalnie przeprowadzonych wywiadów…

Też jestem zaskoczony. Dwójka ludzi siedzi w podziemnym garażu i rozmawiają. Nie ma fajerwerków ani confetti. W dodatku nikt nie robi z siebie głupka. Ciężko uwierzyć, że ktoś to ogląda. A jednak.

Gdy zakładałem kanał, słyszałem najczęściej: że jest już na to za późno; że youtuberzy, którzy odnieśli sukces, zaczynali wiele lat temu. Podobno scena jest już zabetonowana i niewiele można tu zdziałać. Ja miałem inne wrażenie. Owszem, ci najmłodsi użytkownicy YouTube mają w czym wybierać, ale ci nieco starsi już tak średnio. No i okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. „7 metrów pod ziemią” oglądają przede wszystkim osoby od 18 do 35 lat.

W szczytowym momencie przybywało nam 5,5 tys. subskrybentów dziennie. Przecieraliśmy oczy i zastanawialiśmy się, czy przypadkiem coś się nie zacięło.

W ciągu 3 miesięcy udało ci się zdobyć 84 tysiące stałych widzów. Mówisz, że od początku wierzyłeś w to, że YouTube to dobre miejsce dla twojego programu. Ale czy spodziewałeś się, że sukces przyjdzie tak szybko?

Myślę, że na prawdziwy sukces musimy jeszcze zapracować, ale liczby faktycznie są imponujące. Kiedy zaczynaliśmy, myślałem tylko o tym, żeby nie było wstydu. Po wrzuceniu do sieci pierwszego wideo uważnie obserwowaliśmy licznik subskrypcji. Przez pierwszy tydzień udało nam się zebrać okrągłą setkę. Cieszyliśmy się jak dzieciaki. To, co zadziało się później, to był absolutny kosmos. Subskrypcje poszybowały w górę, a ja odetchnąłem z ulgą. W szczytowym momencie przybywało nam 5,5 tys. subskrybentów dziennie. Przecieraliśmy oczy i zastanawialiśmy się, czy przypadkiem coś się nie zacięło.

Założyłem sobie, że jeśli uda nam się zebrać 10 tys. wyświetleń pod każdym filmem, to będzie w porządku. 20 tys. – będzie wypas. I daję słowo, że gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że pierwszy film, jaki wrzucimy do sieci, zbierze 100 tys. wyświetleń, to najprawdopodobniej bym się głośno zaśmiał. Dziś ma ich już ponad 750 tys., a ja wciąż nie mam pojęcia, jak to się stało.

(…) jeden z internautów napisał, że nigdy nie przepadał za „takimi jak on”, ale po tym wywiadzie zupełnie inaczej postrzega osoby trans. I o to chodzi! Dla mnie to kawałek zmienionego świata.

Nie wiem czy kojarzysz postać Konrada Kruczkowskiego, autora reportaży, który wciąż legitymuje się mianem blogera. Polska blogosfera nie jest może aż tak „rozrywkowa” jak nasz YouTube ale wciąż wydaje mi się, że ktoś z takim warsztatem i osiągnięciami jak on, lepiej odnalazłby się w środowisku literackim i reporterskim. Jak zapatrujesz się na takie „łatki” i jak zareagowałbyś na określenie ciebie mianem „youtubera”?

Miałem okazję poznać Konrada. Przeczytałem jego świetną książkę, a później zrobiłem z nim wywiad. Konrad legitymuje się mianem blogera, bo nie ma kompleksów. Będąc „blogerem” pisze reportaże, których mógłby pozazdrościć mu niejeden „dziennikarz”.

Dla mnie YouTube to narzędzie, dzięki któremu mogę dotrzeć do szerokiej publiczności. Mogę przedstawić im ciekawych ludzi i mieć nadzieję, że ich doświadczenia będą dla kogoś cenną lekcją: empatii, tolerancji, wzajemnego szacunku. Niepotrzebne skreślić. Nie zależy mi na tym, żeby szokować. Raczej na tym, żeby dawać do myślenia. To, czy będę robił to jako dziennikarz, bloger czy youtuber jest kwestią drugorzędną. Aczkolwiek bardzo odpowiada mi rola youtubera. Jestem pozytywnie zaskoczony, z jakim odbiorem spotykają się nasze filmy. Pod rozmową ze Stanisławem, który jest w trakcie korekty płci, jeden z internautów napisał, że nigdy nie przepadał za „takimi jak on”, ale po tym wywiadzie zupełnie inaczej postrzega osoby trans. I o to chodzi! Dla mnie to kawałek zmienionego świata.

Pracujesz z producentem i operatorem. Mało który youtuber działa w takiej ekipie, przynajmniej na początku swojej działalności. Jak wygląda wasze workflow, podział obowiązków i przygotowania do realizacji odcinka?

Grzesiek odpowiada za obraz. W trakcie nagrania biega pomiędzy jedną kamerą a drugą i sprawdza, czy nikomu nie wystaje głowa z kadru. Później montuje całość w zgrabny odcinek. Marta wspiera mnie merytorycznie i organizacyjnie. Jednego dnia pomaga znaleźć gościa do kolejnego odcinka, drugiego ogarnia przemysłową nagrzewnicę albo perukę dla prostytutki. W międzyczasie robi make-up i – podobnie jak Grzesiek – podrzuca masę ciekawych pomysłów.

Jakość filmów na polskim YouTube cały czas rośnie, przynajmniej jeśli chodzi o poziom realizacji. Jak myślisz, czy twój kanał obroniłby się gdyby nie było z tobą Marty i Grześka, odcinki pozbawione byłyby profesjonalnej oprawy graficznej a rozmowy nagrywałbyś telefonem w mieszkaniach twoich gości?

Bez Marty i Grześka kanał by nie powstał. Tworzymy zgrany zespół i wzajemnie się nakręcamy. Cenię sobie wysoki poziom realizacji. Myślę, że nie mamy się czego wstydzić, z drugiej strony – mam świadomość, że jest parę rzeczy, które musimy jeszcze poprawić.

Najpierw pojawia się pomysł na temat odcinka czy wszystko zaczyna się od ciekawych ludzi, których przypadkowo udaje ci się poznać?

Jest różnie. Najczęściej najpierw jest pomysł na odcinek i wtedy trzeba znaleźć bohatera. Siedzę godzinami w internecie i szukam. Dzwonię, wysyłam maile, namawiam na udział w programie. Najtrudniejsze były początki. Zaplanowaliśmy sobie, że wystartujemy w okolicy 1 listopada i będzie to rozmowa z balsamistą. Ten, z którym byliśmy umówieni dwukrotnie odwołał spotkanie. Na kilka minut przed rozpoczęciem nagrania. Wysłał esemesa, że ktoś umarł i musi jechać. Taka robota. Za pierwszym razem jakoś to przełknęliśmy, ale za drugim trochę nam to podcięło skrzydła. Pojawił się moment zwątpienia. Ale tylko na chwilę. Znalazłem innego balsamistę – Szymona, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Publiczność go pokochała.
Dziś jest już o wiele łatwiej. Ludzie mają świadomość, na co się piszą. Wiedzą, że mogą liczyć na poważną rozmowę.

Scenografia programu bezpośrednio nawiązuje do jego tytułu. Skąd pomysł na taką przestrzeń? Gdzie udało wam się znaleźć taki parking w którym nikt nie zakłóca wam pracy? Pewnie musicie nagrywać późno w nocy…

Długo szukaliśmy odpowiedniej scenografii aż w końcu pojawił się pomysł podziemnego garażu. W pierwszym odruchu odrzuciliśmy go, ale wracał jak bumerang. Zrobiliśmy próbne zdjęcia, żeby utwierdzić się, że szare ściany nie będą wyglądałby najlepiej w obrazku. Zgraliśmy materiał, obejrzeliśmy, wymieniliśmy spojrzenia i wiedzieliśmy, że decyzja właśnie zapadła. Chwilę później mieliśmy tytuł. Nagrywamy w jednym z warszawskich biurowców. Wieczorami i w weekendy stoją puste.

Myślisz, że charakter tego miejsca faktycznie pomaga ludziom otwierać się przed tobą?

W ograniczony stopniu na pewno. Półmrok, hipnotyzujący szum wentylatorów i rzeczowe pytania prowadzącego to dobre połączenie.

Czy mieliście jakąś z góry zaplanowaną strategię na rozwój kanału?

Wciąż jej nie mamy. Działamy intuicyjnie, staramy się reagować na bieżąco. Na początku nie mieliśmy nawet fanpage na Facebooku. Ludzie zaczęli pisać, że powinniśmy założyć. No to założyliśmy. „7 metrów pod ziemią” to projekt, którym zajmujemy się po godzinach. Ciągle brakuje nam czasu, działamy na zasadzie łatania dziur i gaszenia pożarów.

Chciałbyś, żeby YouTube stał się w przyszłości twoją pracą na pełen etat? Mówiłeś, że twoja widownia to w dużej mierze dorośli ludzie. Myślę, że znaleźliby się chętni, którzy wsparliby twoje działania np. gdybyś założył konto w serwisie Patronite. Jak zapatrujesz się na taki scenariusz?

Trudne pytanie, nie mam zielonego pojęcia. Dziś „7 metrów” to projekt po godzinach, w który inwestujemy nie tylko czas, ale też pieniądze. Kilka osób podrzucało nam w komentarzach pomysł z Patronite. Intensywnie o tym myślimy. Chodzi nam po głowie odjechany pomysł – coś czego na polskim YT jeszcze nie było. Barierą do jego realizacji są przede wszystkim pieniądze. Może Patronite to faktycznie dobry pomysł?

Moimi wykładowcami byli doświadczeni dziennikarze: Janina Paradowska, Grzegorz Miecugow, Jacek Żakowski, Roman Kurkiewicz, Konrad Piasecki… Wspaniali ludzie, którzy nauczyli mnie, że świat nie jest czarno-biały i że warto otworzyć głowę na innych ludzi.

Widzowie zwracają uwagę na profesjonalne podejście do rozmów z twoimi gośćmi. Z wykształcenia jesteś dziennikarzem więc na pewno sztuka wywiadu nie jest ci obca. Z drugiej jednak strony, wielu twoich kolegów po fachu twierdzi, że to najgorsze studia jakie można wybrać chcąc rozwijać swoją karierę w tym zawodzie. Jakie jest twoje zdanie na ten temat? Jak budowałeś swój warsztat pod kątem wywiadów?

Skończyłem studia na prywatnej uczelni – Collegium Civitas. Być może studiowanie dziennikarstwa na uniwersytetach mija się z celem – tego nie wiem. W moim przypadku było warto. Moimi wykładowcami byli doświadczeni dziennikarze: Janina Paradowska, Grzegorz Miecugow, Jacek Żakowski, Roman Kurkiewicz, Konrad Piasecki… Wspaniali ludzie, którzy nauczyli mnie, że świat nie jest czarno-biały i że warto otworzyć głowę na innych ludzi. Nigdy nie nazwałbym tego stratą czasu.

Nie zmienia to oczywiście faktu, że w zawodzie dziennikarza człowiek najwięcej uczy się pracując w redakcji. W moim przypadku było podobnie.

Współczesny internet działa niestety tak, że najlepsze efekty dają kontrowersyjne tytuły. Na szczęście, w twoich wywiadach idą za nimi realne problemy społeczne i ciekawe historie. Jak postrzegasz współczesne media (w tym YouTube) od strony etyki dziennikarskiej w czasach powszechnej tabloidyzacji.

To niełatwe czasy dla dziennikarzy. Media to biznes, a biznes musi na siebie zarobić. W internecie liczą się kliki. Trzeba nieustannie balansować: z jednej strony musi być rzetelnie i profesjonalnie, z drugiej – szybko, bezkosztowo i ma się klikać. Wielu internetowych dziennikarzy chciałoby tworzyć wartościowe treści, większość z nich właśnie po to wybrało ten zawód. Problem w tym, że niewiele internetowych redakcji może pozwolić sobie na to, żeby dać dziennikarzowi czas na wiekopomne dzieło.

Oby udało się wytrwać do momentu w którym „łataniu dziur i gaszeniu pożarów” będzie przynajmniej towarzyszył zapas czasu!